Śniadanie smakowało niepowtarzalnie. Od razu przypomniał mi się tekst Franka Dolasa z drugiej części "Jak rozpętałem drugą wojnę światową". Jak moja mama zrobiła zalewajkę, to niech się schowają te wasze żaby i ślimaki" Zatęskniliśmy przez chwilę za domkiem i kuchnią mamusi ;).
Potem zajechaliśmy do Sewilli, bo moje kochane Dziewczyny zarekomendowały tą wizytę, ale okazało się, że atrakcje turystyczne w tym mieście są mocno rozrzucone a my nie mieliśmy tyle czasu, by swobodnie po mieście połazić.
Zaszliśmy do pierwszego możliwego kościoła na mszę i okazało się, że trafiliśmy genialnie. Po mszy obowiązkowa sesja fotograficzna. Piękne wnętrze.
I znów trasa. Kierujemy się w stronę Gibraltaru. Po drodze mijamy tor motocyklowy Jerez de la Frontera, ale nie mamy czasu by tam zajechać. Temperatura znośna - całkiem miłe 30 stopni. Po wczorajszych prawie 40 niemalże marzniemy ;)))))).
Po drodza zajeżdżamy do przydrożnego baru. Wszystko fajnie, tylko w oknie niecodzienny widok.
Za tym łasuchem w ogrodzie stał spokojnie osiołek. Rozglądaliśmy się uważnie, ale ani Don Kichota, ani Sancho Pansy nie było.
Były za to winogrona na wyciągnięcie ręki. Niestety, jeszcze mocno zielone .
Dojechaliśmy w końco na pole namiotowe i po rozbiciu namiotów, wszyscy wylądowaliśmy w basenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz