sobota, 26 lipca 2014

26.07 Podsumowanie raz jeszcze ...

... tym razem w wydaniu poetyckim, dzieło wspólne Bartka i Luki ;)


Silnik odpalamy,
elektrykę włączamy.
Po szosach pędzimy,
Pół Europy zwiedzimy.

Mokry był pierwszy przystanek,
Deszcz obudził nas w poranek.
Niemcy szybko minęliśmy,
I w Holandii się zjawiliśmy.

Po campingu kury chodziły,
I zjarane chłopczęta, co nic nie robiły.
Do sklepu z marysią nie weszliśmy,
Lecz cały Amsterdam zwiedziliśmy.

Potem ujrzeliśmy holenderskie wiochy,
Oczarowały nas one niczym karczochy.
Arbuz soczysty i świeży,
W naszych rękach już leży.

Belgia nas w sobie nie rozkochała,
Swym wyglądem zupełnie zniechęcała.
Prędko ją przejechaliśmy,
I później już nie zjawiliśmy.

Następnym punktem Francja była,
Wśród ruin uroki swe ukryła.
Piękne były uliczki małe,
Różnymi kwiatami pokryte całe.

Francuzom jak na leniów przystało,
Uczyć języków się nie zachciało.
Pogadać z nimi było trudno,
Podczas konwersacji nie było nudno.

Bagietki nam już się znudziły,
A dania od Basków bardzo zaskoczyły.
W Hiszpanii menu dnia jedliśmy,
I już z głodu nie umieraliśmy.

Północ Hiszpanii deszczem przywitała,
Kurtki i podpinki założyć kazała.
Zmęczeni, zmoczeni hotel bierzemy,
Pierwszy raz swe rzeczy pierzemy.

Kebaba u Turka jemy wspaniale,
A w tv lecą brazylijskie seriale.
W Santiago św Jakuba odwiedzamy,
I odtąd piękną pogodę mamy.

Następnym przystankiem Portugalia była,
Woda czysta nas tam olśniła.
Przez jeden dzień odpoczęliśmy,
surfingu tajniki poznaliśmy.

Miasteczko Porto zwiedziliśmy,
Szalonym autobusem jechaliśmy.
W strefie kibica ujrzeliśmy mecz,
Z oczu Holendrów popłynęła ciecz.

Porto to piękne miasto,
Widoki słodkie jak ciasto.
Ulice małe i kręte,
Kieruję tam swoją piętę.

Lizbona nas rozczarowała,
Sam syf nam ukazała.
"Hasz", "kok" murzyn prawie nam sprzedał,
Ale wujek Marco na szczęście się nie dał.

Po Lizbonie na Gibraltarze
Mieliśmy widok na murzyńskie plaże
Z brzegu Hiszpanii Afrykę widzieliśmy
Pomnik generała Sikorskiego podziwialiśmy.

Była pełna wielkich plantacji ziemia
Rosły tam warzywa, było trochę cienia
Pustynia straszliwa, nic ciekawego,
Miejsca na wyjeździe nie było gorszego.

Cygańskie dzieci "da me" krzyczały,
Lecz freesbee naszego nie dostały.
Opuściliśmy kraj badylarzy,
I wróciliśmy do bagietkarzy.

We Włoszech przywitał nas deszcz,
Na kolację pizza, nie leszcz.
Przez dyskoteki spać nie mogliśmy
(Właściwie to rodzice, my chrapaliśmy.)

Gdy w góry już wyjeżdżamy
Z morzem pożegnać się mamy.
Poszliśmy sobie popływać,
Lecz fale zaczęły nas zmywać.

Jedziemy po krętych górskich drogach,
Dźwięczne dzwonki wiszą na krowach.
Tysiące zakrętów mijamy,
Zastrzeżeń do trasy nie mamy.

W górach już zmarzły nam jaja
Powinniśmy wrócić do przyszłego Maja.
Jutro udajemy się na PISek
Chyba szykuje się jakiś sPISek

Niezmiernie zaskoczymy naszą drogą rodzinę,
Prędkość przekroczona o 20 km na godzinę.
Policjantki mandat wręczyły,
25 eurasów wyżydziły.

Dzień kolejny niezwykle deszczowy,
Komarów trwają krwawe łowy.
Z włoską pizzą się żegnamy,
A bawarskimi sznyclami zajadamy.

Przeszkadzają nam komary
Rodzice piją browary.
My eau* chciwie sączymy
Z nikim się nie podzielimy.

Tak zaskakuje nas MotoWyprawa
Codziennie czeka nas nowa zabawa
Większość campingów już zwiedziliśmy
Dużo Oranginy już wypiliśmy.

Oceniamy warunki sanitarne
Kibelki i prysznice niebanalne
Nie tylko kibelki lecz umywalki
Suszarki wanny i wielkie pralki.

W dzień powrotu trzy kraje mijamy,
Do ojczyzny naszej prędko powracamy
Niespodziankę robimy matkom,
Mówimy "tak" domowym obiadkom.

26.07 Małe podsumowanie


1. Miało być 7-8 tysięcy kilometrów (szacowane na podstawie google maps, ale po autostradach), gdy wyjeżdżałem z Wrocławia, na liczniku było ok. 1400km. W tej chwili na liczniku jest 11450km.

2. Szacowałem, że dziennie jechać będziemy ok. 3-4 godzin. Ponieważ zrezygnowaliśmy zupełnie z autostrad, jechaliśmy 4-6 godzin dziennie.

3. Szacowałem, że budżet na nas dwóch wyjdzie około 12 tys. PLN. Udało się zamknąć wydatki w kwocie ok. 11,4 tys. PLN (w tym - paliwo 750euro, jedzenie 1175euro, noclegi 655euro, inne wydatki 150euro).

4. To co zobaczyliśmy, przeżyliśmy warte jest duuużo więcej.

5. Podróżowanie motocyklem podobne jest do żeglarstwa. Jak raz spróbujesz, zawsze będziesz tęsknić za "kolejnym rejsem", mimo, że podczas rejsu zawsze tęsknisz do bliskich i do domu.

6. Francuzi są jedynym narodem z odwiedzonych zbyt zadufanym w sobie by uczyć się obcych języków. Razem potrafiliśmy się porozumieć po polsku, trochę rosyjsku, angielsku, włosku, trochę hiszpańsku, trochę niemiecku. Ni cholery to nie pomaga we Francji.

7. Najpiękniejszym z odwiedzanych krajów dla mnie jest Holandia. W tym kraju nie ma centymetra kwadratowego niezadbanej ziemi. Uśmiechają się do siebie, są życzliwi, można się uczyć ...

8. Najmniej ciekawymi - Czechy i Belgia. Belgia mocno kontrastowała z Holandią, a Czechy ... były tylko krajem tranzytowym ... sorry.

9. Najcudowniejsze trasy motocyklowe napotkaliśmy:
- w północnej Francji,
- potem na wybrzeżu Atlantyku we Francji,
- dalej w górskich odcinkach północno-zachodniej Hiszpanii,
- dalej w południowej Hiszpanii w okolicach toru motocyklowego Jerez de la Frontera,
- dalej na granicy hiszpańsko-francuskiej (mój numer jeden),
- na południu Francji w okolicach Lazurowego Wybrzeża,
- i oczywiście w Alpach ...

10. Najnudniejsze były ...
... niemieckie autostrady.
W zasadzie wszystkie autostrady, ale tylko w Niemczech zdecydowaliśmy się nimi przejechać. Potem już trzymaliśmy się od autostrad z daleka.

11. Najlepsze jedzenie - o tu nie ma pewnie jednomyślności, ale steki na Ile-de-Re zapamiętamy na długo :).

12. Nowe doznania. Było ich wiele, od kulinarnych począwszy, przez motocyklowe, aż po surfing na brzegu oceanu, oraz oglądanie finału mistrzostw świata w towarzystwie grupy Niemców w knajpie na brzegu morza.

13. Motocykl. Ducati to nie jest, ale sprawdził się w boju doskonale. Solidna niemiecka robota.

14. Czy zdecydowałbym się na ten wyjazd ponownie, gdybym wiedział co nas czeka?
Cóż, w głowie zacząłem już planować kolejną wyprawę ...

czwartek, 24 lipca 2014

wtorek, 22 lipca 2014

22.07 Vipiteno

To był jeden z bardziej zaskakujących odcinków, który pokonaliśmy. Gdy w nawigacji wbijasz cel podróży i zostawiasz bezdusznemu algorytmowi wybór drogi wybierając jedynie "szybka", "krótka", "optymalna", bądź "ciekawa", nie wiesz co Cię czeka. Dostajesz jedynie suchą informację, godzina dojazdu, ilość kilometrów. Wybierając dziś w nawigacji camping w Vapitano, jako miejsce noclegu, wiedzieliśmy że będzie pięknie. To w końcu przejazd przez pasmo górskie.
Nawigacja prowadziła początkowo wzdłuż autostrady szerokimi, szybkimi odcinkami, więc mieliśmy dość dobry czas, jednak wyliczony czas w stosunku do odległości do pokonania wskazywał, że dalej będzie wolniej. I było. Za Bolzano droga odbiła od autostrady i zaczęła robić się dziwnie węższa i węższa. Zniknęły też samochody, których tyle dziś się nawyprzedzaliśmy na włoski sposób.
Droga zaczęła robić się kręta, mijaliśmy coraz więcej Gasthausów i robiło się coraz piękniej na alpejski sposób.
Temperatura zaczęła spadać coraz bardziej, zrobilo się zimno, pozapinaliśmy podpinki (tylko Luca został w krótkich spodenkach ;)))) ), a my pięliśmy się coraz wyżej, by wreszcie zobaczyć to:


Na szczycie temperatura wyniosła równe 10 stopni i w zasadzie tylko śniegu brakowało.

I tu muszę napisać wyraźnie:

ANDRZEJU, MIAŁEŚ RACJĘ! Warto oderwać się od morza i motocyklem jechać w góry! Ten tysiąc zakrętów był po prostu cudowny!!!!!

Oczywiście nie byłbym sobą, gdyby w mojej głowie nie ułożył się plan na kolejne motocyklowe wakacje. Który to już plan? Mam plany na kolejne lata, tylko życia nie starczy na ich realizację ..., Grecja, Alpy, Gruzja, Skandynawia, jest tyle cudownych miejsc do odwiedzenia ...





22.07 Moja ukochana Garda

Dzień zaczął się deszczowo. Jeszcze zanim zadzwonił budzik, przebudziło mnie bębnienie kropel po namiocie. O nie, gość na campingu wczoraj obiecywał ładną pogodę, a tu takie rozczarowanie. I jeszcze pogryzione przez komary nogi. Odechciało mi się wstawać. Perspektuwa zwijania namiotu w deszczu była mało zachęcająca. Zadzwonił w końcu. Funkcję "drzemka przetestowałem parę razy, aż przestało bębnić. "Barti, pobudka, mamy niepowtarzalną okazję zebrać się zanim znów zacznie padać". Szybka toaleta, szybkie pakowanie, szybkie wszystko. Spakowaliśmy się extra sprawnie i zajechaliśmy do baru nieopodal campingu. Croissant, kawunia i możemy jechać. 
W drodze chłodno, prawie deszczowo. Ale i tak niosło mnie jak na skrzydłach, już wcześniej widziałem, ze nawigacja prowadzi przez Gardę i nie mogłem się doczekać.
I wreszcie...

Jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi.
Oczywiście zajechaliśmy do Rivy del Garda na pizzę w mojej ulubionej restauracji.


Do pełni szczęścia zabrakło jedynie Spritza i dwóch godzin na windsurfing, no ale przed nami jeszcze 200km.





poniedziałek, 21 lipca 2014

21.07 Pavia pod Milano

Włoska Riviera ma jednak swoją wadę. Nazywa się imprezowanie. Być może jest to dowód na moje wapniactwo, ale jak:
1.
o 3 w nocy budzi Cię dudnienie z nieodległej dyskoteki, 
2. 
godzinę później bohaterska młodzież zalana w trupa degraduje Ci linki od namiotu (scuza, scuza), 
3.
jeszcze chwilę potem Marco musi prowadzić dialog z bliską samobójstwa nastolatką płaczącą pod naszymi namiotami:
(- ej, czego ryczysz, masz świadomość która jest godzina?
- jestem taka nieszczęśliwa, tak mi jest przykro,
- ok., ale czy mogłoby ci być przykro gdzieś indziej?),
a na koniec 
4.
nad ranem chłopaki znajdują w łazience rzęsistego pawia,
to jest to co najmniej o cztery przeszkody za dużo, by być w pełni oczarowanym tym miejscem.

Na szczęście noc w miarę szybko się skończyła, a my sprawnie zebraliśmy majdan, zjedliśmy po croissancie, kawusi i w drogę.

Na początku trasa biegła jeszcze wzdłuż morza i było pięęęknie. Dojechaliśmy do Genovy i dopadliśmy plaży. To pożegnanie z morzem było superprzyjemne. Były fajne fale i pławiliśmy się jak małe dzieci.




Może nie widać, ale na tym zdjęciu też są chłopaki:


Po kąpieli uroniliśmy pożegnalną łzę (to w końcu dowód, że motowyprawa zbliża się do końca) i wskoczyliśmy na moto. Jeszcze chwila przez miasto i odbiliśmy na północ. Krótko po minięciu Genuy ruch znacząco się zmniejszył a ilość serpentyn znacząco wzrosła ;)))))))))).
Kierowaliśmy się na Piacenza, odbijając jakieś 50 km przed miastem w kierunku Milano. Ostatecznie nocleg znaleźliśmy w miejscowości Pavia. Po raz pierwszy camping z basenem do 21.00, więc chłopaki z radością to wykorzystali. Myśmy rozbili namioty tuż przed tym, jak zaczęło padać.
Za chwilę idziemy na pizzę i lulu. Jutro droga w kierunku Bolzano ;).

20.07 Italia, gdzieś między Lazurowym Wybrzeżem a Genuą

Wczorajszy dzień zniknął nie wiadomo kiedy. Wyjechaliśmy skoro świt, a dojechaliśmy tak późno, że nie było już sił na pisanie czegokolwiek. Generalnie przez te dwa dni przelecieliśmy całe połudńiowe wybrzeże Francji i wjechaliśmy dziś po południu do Italii, region Liguria.
Od końca.
Gdy to piszę, siedzę w namiocie czekając na swoją kolej kąpieli ;). Namiot stoi pod drzewkiem oliwkowym, na którym rosną jeszcze zielone oliwki ;). jest cudownie ciepły wieczór a wiatr od morza daje miłe orzeźwienie.
Przed chwilą zjedliśmy przyjemną kolacyjkę zakrapianą w moim przypadku Spriztem Apperolem. Jeszcze wcześniej odbyliśmy spacer brzegiem morza, które dziś jest zdecydowanie wzburzone. 
Marco właśnie mnie uświadomił, że jesteśmy w miejscowości Laigueglia.
Przed spacerem rozbiliśmy namioty i zrobiliśmy pranie. Camping, który znaleźliśmy, to jeden z najgorszych campingów w czasie całej motowyprawy, co jednocześnie nie przeszkadza mu być najdroższym. Cóż, Włosi zaczęli wakacje.
Przed znalezieniem tego campingu, już po włoskiej stronie, pytaliśmy o miejsca na trzech innych campingach, wszędzie było "completo".
Wybrzeże Ligurii jest bardzo ładne. Droga, którą jechaliśmy - Aurelia - została wytyczona i zbudowana jeszcze w czasach cesarstwa rzymskiego, służyła szybkiemu przerzucaniu rzymskich legionów, oraz oczywiście transportowi dóbr wszelakich.
Przed granicą - po stronie francuskiej, jakąś godzinę przed dotarciem do celu, zrobiliśmy sobie przerwę na relaks i ostatnią prawdopodobnie kąpiel w morzu. Po kilkugodzinnej jeździe nie miał dla nas znaczenia, że kąpielówki głęboko w kufrach a nigdzie w okolicy ani centymetra przebieralni. Stary numer z ręcznikiem z czasów dziecięcych i już jesteśmy w wodzie ;))))))).


Jeszcze przed tym przyjemnym przystankiem minąwszy Niceę zatrzymaliśmy się, by zrobić sobie fotkę choć z oddali.

(Ja z moim synkiem - i tu muszę się przyznać do małej manipulacji - efekt bycia wyższym osiągnąłem stając na krawężniku ;))))), w tle widok na Monaco od strony Włoch ).

Chłopaki z Markiem.
I panorama bez naszych uśmiechniętych gęb.
Przed Monaco jechaliśmy drogą krajową mijając Niceę, Cannes, Frejus, Sainte-Maxime i Saint-Tropez, ale przede wszystkim cudowny Port Grimaud, miejsce czarujące, w którym jachty parkowane są przed klatkami bloków mieszkalnych, a samochody nie mają wjazdu do miasta.
Do Lazurowego Wybrzeża dojechaliśmy jednak nie wybrzeżem, ale górami, zaliczając cudowne serpentyny i wyprzedzając samochody tak, jak robią to wszyscy w Francji i Włoszech, czyli wykorzystując każdy dostępny centymetr jezdni.
Tu ciekawa różnica między jazdą motocyklem, czy skuterem we Włoszech i Francji. 
We Francji, dochodzisz samochód przed Tobą i czekasz aż Cię dostrzeże w swym lusterku. Gdy tylko to się stanie 90% kierowców zjedzie na bok i jeśli trzeba będzie zwolni, byś mógł sobie pojechać. Super kulturalnie.
We Włoszech, dojeżdżasz do delikwenta z przodu i rykiem silnika dajesz znać, że jesteś. Nie robi to na nim żadnego wrażenia, nie przesunie się, by Ci zrobić miejsce. W końcu jedzie z przodu i spieszy się do bardzo ważnych swoich spraw, a Ty jesteś z tyłu, więc to Ty kombinuj. Ale to nic, najważniejsze, że wie że jesteś - już osiągnąłeś swój cel. Możesz spokojnie wyprzedzać na trzeciego, lub omijać go stojącego przed światłami korzystając z pasa dla tych naprzeciwko. Gdy trzeba wciskasz się mu przed maskę i przyhamowujesz przed następnym skrzyżowaniem. Nie musisz się niczym przejmować, bo teraz to Ty jesteś z przodu i spieszysz się do swoich bardzo ważnych spraw. On to wie i weźmie na to poprawkę ;).
Generalnie dwa kółka rządzą!
Tu nie potrzeba naklejek "Patrz w lusterka ...". Wszyscy jeżdżą na 2 kółkach i wiedzą jak to jest, więc współpraca między kierowcami dwu i czterokołowców jest wzorowa.

Kto wie, może kiedyś w Polsce też tego doczekamy?
Chyba nie i jest to jedna z różnic między północą i południem ...

sobota, 19 lipca 2014

18.07 przez granicę do Francji

Dzisiaj niczego nie zwiedzamy, niczego nie fotografujemy, taki dzień "techniczny", ale bynajmniej nie nudny, czy gorszy od innych.
Przeciwnie. Motocyklowo to najlepszy dzień z całej podróży, ba, to chyba najlepsza trasa motocyklowa jaką w życiu jechałem.
Informacja dla wszystkich podróżujących motocyklistów. Trasa z Llançà w Hiszpanii do Castel Béar we Francji to cudo! Milion zakrętów na górskiej drodze na zboczu góry. W dole prześliczny kolor morza i zatoki z białymi jachtami. Asfalt owszem nierówny, ale to nie psuje zabawy. Jest genialnie. Gdyby jeszcze zamiast bawarki była włoszka sportowa, byłoby idealnie. Marco z tyłu mówił, że obserwował, jak parę razy zamknąłem koło, a kufry prawie rysowały asfalt. Genialne doznanie. Na zmianę gaz, bieg drugi i trzeci, hamulec, redukcja, wejście w zakręt, lekki zwis przez kierownicę i znów gaz. I tak przez dobre pół godziny. W tym momencie żal mi było , że nie miałem kamerki, bo taki film chętnie bym raz na jakiś czas przywoływał. Technicznie znakomity trening dla każdego motocyklisty. Pod koniec trasy zatrzymujemy się w małej miejscowości na lody i rozmasowanie części ciała, w której plecy tracą swą szlachetną nazwę.

Grzegorz prosił, żeby skrobnąć parę słów, jak się sprawują motocykle.

Po kolei.
Na początku chciałem jechać na Ducati. Dzięki Bogu, że nie udało mi się znaleźć wyposażenia turystycznego do Monstera, bo plecy razem z kręgosłupem zjadłyby chyba już niemieckie psy.
Komfort bawarek to minimum na taką podróż.
Po drugie - całe szczęście, że nie kupiłem nic większego niż F700GS, bo ilość sytuacji, w których przy manewrowaniu na jakichś placach, czy campingach o mały włos się nie położyliśmy, była spora. Tu muszę się przyznać, że raz na manewrówce pod recepcją campingu we Francji nie dałem rady utrzymać moto i razem z Bartim i Helgą zaliczyliśmy glebę.
Po drugie - całe szczęście, że założyliśmy po dwa podwójne gniazda USB do każdego moto. Okazało się, że nie są najwyższej jakości i szybko się pospalały. Na szczęście jedno okazało się odporne i służy do tej pory. Bez prądu masakra - nie ma nawigacji, droga idzie znacznie wolniej, gdy trzeba szukać kierunku. Poza tym omijanie autostrad płatnych to nasza podstawowa funkcja. Bez nawigacji zostawilibyśmy żabo- i paello- jadom z kilkaset Euro oraz nie zobaczylibyśmy mnóstwa fantastycznych miejsc.
Będąc przy nawigacji. iPhone jako nawigacja to dziadostwo. W czasie deszczu, trzeba to odłączyć od prądu i schować z pokrowca, bo ten szczelny nie jest i nawigacja staje się w zasadzie niemożliwa. Poza tym, ktoś zadzwoni i leżysz. Do następnej trasy muszę zainwestować w navi motocyklową. Trudno.
Kolejna sprawa - kupiliśmy wraz z motocyklami turystyczne kanapy i to cudoooowna decyzja była. Gdyby nie to, moje plecy byłyby zmieszane razem z moimi czterema literami w jedną wspólną masę podobną do szlachetnych czteroliterówek hiszpańskich - wielkie i płaskie.
Acha - żałuję, że nie wyciułaliśmu jednak paru zeta na ochraniacze na dłonie. Gdy jedzie się bez rękawic, uderzenie jakiegoś robala, albo kamyczka spod auta z przodu, do przyjemności nie należy.
Wracając jeszcze do tematu pleców. Pas nerkowy sprawdził się o dziwo nie na brzuchu (czy jak kto woli na nerkach) tylko na plecach właśnie. Jazda w tym pasie, dobrze zaciśniętym, pozwala robić znacznie dłuższe odcinki w miarę dobrej kondycji.
Do listy rzeczy do zabrania KONIECZNIE należy dopisać "kropelkę". Sprawdziła się parę razy.
Interkomy - zarąbista sprawa, muzyka podczas jazdy zwiększa relaks i przyjemność z podróżowania. Możliwość pogadania też fantastyczna. Jedna tylko uwaga. Gdy wieje mocniej, włączona funkcja automatycznego połączenia po rozpoznaniu głosu się nie sprawdza. Wiatr zawiewający zwłaszcza z boku włącza co rusz interkom i szlag trafia wszystkich. Lepiej nacisnąć sobie ten guzik i po robocie.
I to chyba tyle uwag. Nie-motocykliści niech wybaczą ten techniczny wpis, ale mnie samemu się przydadzą te uwagi, przy planowaniu kolejnego wyjazdu.
;)

czwartek, 17 lipca 2014

17.07 Tarragona

Kolejny przystanek wypadł nam w okolicach Barcelony. Jednak nikt z ekipy nie miał ochoty na to miasto po raz kolejny, dlatego zdecydowaliśmy się na Tarragonę.
I bardzo dobrze, bo miasto okazało się bardzo ładne.

Znaleźliśmy camping nad samym morzem i po rozbiciu namiotów polecieliśmy na plażę. Woda była ciepła jak zupa. Pławiliśmy się ze dwie godziny, szybkie prysznice i do miasta.

Na campingu dostaliśmy mapkę miasta i już z mapki widać było wpływy Cesarstwa Rzymskiego z obowiązkowym amfiteatrem zabudowanym w późniejszych czasach kościołem. Dziś lepiej przetrwał amfiteatr ;).



Miasto ma swoją Ramblę na wzór Barcelony, a nawet kilka. My wybraliśmy ramblę nouva.

Na rambli spotkaliśmy sympatycznego starszego pana, który zechciał strzelić sobie fotkę z każdym z nas.


Wreszcie upragniona przez chłopaków kolacja ;) na bardzo sympatycznym placu:

Tym miastem żegnamy się z Hiszpanią (i nieśmiertelną paellą). Jutro Francja.

16.07 Valencia

Dziś pobiliśmy pewien rekord. 
Zwykle z rana od momentu, gdy pierwsza osoba wyściubia nos z namiotu do momentu, gdy uruchamiamy silniki motocykli mija godzina, półtorej.
Dziś zajęło nam to pół godziny. Jaka tego przyczyna? Czyżbyśmy nabrali takiej wprawy? Może ktoś nam tym razem pomagał?
Nie. Przyczyna jest zupełnie inna. 
Muchy. Wredne, gryzące, spragnione po nocy świeżego ludzkiego mięsa. Takie muchy spotkaliśmy tylko tu, po Kartaginą. Są tak wredne i zaciekłe i jest ich tyle, że nie ma szansy się przed nimi schować. Mamy sprey, ale wystarcza tylko na jakieś 5 minut. I zawsze jest jakieś miejsce, którego się nie popsikało. I już gryzą ...
Dlatego jedynym rozwiązaniem było się zrywać tak szybko jak się tylko da. I dlatego pobiliśmy rekord szybkości ;)))))).

Pod rodze zjeżdżamy w okolicach Torremolinos w stronę morza. Czas na śniadanko. Kawusia i omlet. Chłopaki tosty. Kelnerka okazuje się Polką. Od 16 lat w Hiszpanii, trochę tu, trochę tam. Życie ją rzuciło do Hiszpanii. Miało być na chwilę, nie wyszło :). Żegnamy się, obiecujemy pozdrowić Polskę.



Znów droga. Ale tym razem zupełnie inna niż wczoraj. Ledwie minęliśmy Alicante, przy autostradzie pojawiły się kwiaty. Już wcześniej skończyły się szklarnie. Zbocza gór się zazieleniły. Znów dookoła nas zakwitło życie. Im bliżej Walencji, tym lepiej - bardziej zielono. Ale cały czas gorąc. Co jakiś czas zjeżdżamy na bok, by chwilę odsapnąć, napić się, zregenerować. I tak dojeżdżamy do naszego campingu. 

Valencja

Byłem w wielu hiszpańskich miastach, małych i dużych. Większość jest "południowa" czyli gwarna, wręcz lekko rozkrzyczana, dla kogoś z północy to może być lekko deprymujące. Walencja oczarowuje od pierwszych chwil. Komunikacyjne świetnie zorganizowana. Nie stoi się tu w korkach, w 10 minut dostaliśmy się znad morza pod samo centralne miejsce starego miasta i bez problemu zaparkowaliśmy motocykle.

Spacer po uliczkach miasta nasuwa parę spostrzeżeń. 
Po pierwsze - jest tu czysto, jak w niewielu hiszpańskich miastach.
Po drugie - mimo sporego ruchu, miasto nie jest hałaśliwe, dźwięk się jakoś tłumi i nie jest męczący.
Po trzecie - architektura miasta jest piękna i przemyślana. Nowe budynki są pięknie wkomponowane w wielowiekowe zabytki, a te z kolei dzięki tej symbiozie nie epatują swoją wielkością i ważnością, tylko współtworzą całość. Pięknie.
Tu zostawiliśmy nasze motosy ...
A dalej śliczne zaułki ...






Boczne uliczki zachęcają do niespiesznego spaceru ...

Międzynarodowy brand-joke ;) 






W takim mieście łatwo się zakochać i łatwo zakochanym strzelić fotkę ;).


Fajnie, że promocja jest nienachalna:

Do tego pyszna kolacja jako zwieńczenie spaceru i nocny powrót na camping. Myślałem jadąc, że trzeba będzie wtaczać motocykle, by nie zaburzyć ciszy nocnej, ale okazało się, że mimo godziny 23, camping tętni życiem i hałasem pobliskiej ekspresówki. Masakra. A pani w recepcji mówiła nam o jakiejś ciszy nocnej.
Na szczęście miałem na wyposażeniu zatyczki do uszu :))).